Pamukkale to jeden z obowiązkowych przystanków na trasie wycieczek po Turcji, miejsce opisane w przewodnikach, skrzętnie obfotografowane… Co można do tego dodać? Tym, którzy są rozczarowani, że w kąpiel w trawertynach została wzbroniona – tureckie władze starają się, jak mogą, ratować „bawełnianą twierdzę” przed zniszczeniem z powodu zbyt natężonego ruchu turystycznego -możemy polecić nocleg w jednym z niewielkich, rodzinnych pensjonatów w dolinie. Wystarczy wybrać taki z basenem – woda do niego spływa starym akweduktem prosto z gór. Przyjemność ta sama, a mocząc się w basenie po całym dniu spędzonym na zwiedzaniu wapiennych tarasów, ruin starożytnego Hierapolis i niszczejących zaczątków kompleksu hotelowo – handlowego*, mamy zarazem krzepiącą świadomość, że oto przyczyniliśmy się do ochrony tego niezwykłego przecież miejsca…
Dla nas frajda była podwójna, ponieważ wróciliśmy jak po sznurku do gospodarzy, poznanych podczas poprzedniej podróży po Turcji, mówiących – zwłaszcza jak na tutejszą prowincję – całkiem nieźle po angielsku. Około trzeciej w nocy obudziło nas bicie bębnów; głuche, miarowe walenie skutecznie uniemożliwiało nam sen przez co najmniej pół godziny, to się przybliżając, to oddalając. Zapytana następnego dnia rano gospodyni wyjaśniła nam, że to z powodu ramazanu; jeden z mieszkańców wioski budzi w ten sposób pozostałych, żeby zdążyli zjeść śniadanie przed wschodem słońca.
W Pamukkale udało nam się też zrobić kilka nietypowych zdjęć: na pierwszy spacer pod wapienne zbocze udaliśmy się wieczorem. Była pełnia, księżyc świecił bardzo jasno… i tak powstała seria zdjęć dosyć oryginalnych, które – choć zrobione o północy – wyglądają jak zrobione dość ciemnego, pochmurnego dnia… tyle, że na niebie nie ma chmur, a świecą gwiazdy.