W drodze z Kas do Pamukkale czekała nas wspaniała niespodzianka – częściowo zapowiedziana przez oznaczenia na mapie, sygnalizujące, że jadąc wzdłuż wybrzeża jeziora Salda możemy spodziewać się „ładnej trasy widokowej”. Rzeczywistość przerosła jednak nasze najśmielsze oczekiwania: Salda to tylko na pozór ot, taki sobie krajobraz typu „górskie jezioro”, jak wiele innych. Już z daleka rzuca się w oczy dziwna biała otoczka, okalająca wodę; z bliska okazuje się, że to osad mineralny, nagromadzony na brzegu, który zarazem wyznacza granicę dla otaczającej jezioro roślinności. Skład chemiczny wody uniemożliwia przetrwanie jakimkolwiek żywym organizmom. Jezioro Salda jest więc ogromne, błękitne, czyste i… całkowicie puste. Turyści także tu nie docierają; oprócz nas widać w oddali tylko troje Turków, bez przekonania brodzących po wodzie przy brzegu.
Zejście do wody jest bardzo płytkie, a piasek za granicą jasnej obwódki mineralnego osadu – ciemnoszary, co sprawia, że woda jest bardzo nagrzana. W odległości około 100 metrów od brzegu – gwałtowny spadek poziomu… i temperatury. Żeby nurkować w jeziorze Salda , trzeba się przełamać – jest naprawdę zimno mimo upalnego dnia – ale warto. Dno olbrzymiej niecki jest pokryte białym osadem, woda jest kryształowo czysta, nie rosną w niej rośliny, nie pływają ryby – nie sposób oprzeć się wrażeniu, że znajdujemy się w ogromnym basenie, który powstał dzięki przedziwnemu kaprysowi natury. Później, już po powrocie do Polski, dowiedzieliśmy się, że Salda to nie tylko piękne, ale i tajemnicze miejsce; naukowcy dotąd nie wiedzą skąd wzieły się nagromadzone tu w niezwykłych ilościach osady hydromagnezytu. I tak Turcja zaskoczyła nas po raz kolejny…