Naoglądawszy się za wszystkie czasy grobowców licyjskich udaliśmy się w dalszą drogę – żeby nieco odsapnąć od mitologii, zabytków i szacownych pomników historii, zdecydowaliśmy się zwiedzić wąwóz Saklikent, wydrążony przez rzekę Esen – nad którą zresztą urządziliśmy sobie wcześniej krótki piknik, żeby nacieszyć oczy widokiem…. tureckiej rzeki, która płynie, zamiast występować w charakterze wyschniętego na wiór koryta (podczas naszego poprzedniego pobytu w Turcji latem 2005 r., większość rzek można było zlokalizować głównie dzięki tabliczkom z nazwami). No cóż – „płynie” to może zbyt szumnie powiedziane, zważywszy, że na dnie zbiegało się kilka sączących się leniwie strumyków, mimo wszystko jednak był to widok bardziej optymistyczny, niż ten zapamiętany z poprzedniego lata. Październik to nie najgorszy czas na zwiedzanie wąwozu Saklikent – woda płynie, co prawda, dość wartko, ale też spory kawałek trasy o tej porze roku są w stanie pokonać nawet najmniej sprawni turyści. Nie jest to odcinek zbyt imponujący w stosunku do długości wąwozu – liczy on sobie 18 km – ale spacer do pierwszego rzeczywiście trudnego progu, pokonywanego już tylko przez najwytrwalszych, zajmuje sporo czasu i jest niezwykle malowniczy. Równie malowniczo przedstawia się widok własnych stóp po wydostaniu się na brzeg – dno wąwozu jest muliste i rozmyte, a biaława, gliniasta ziemia oblepia nogi niczym cement.